historia mówiona, dziennikarstwo, etnolingwistyka, etnografia, polonistyka, ornitologia, przyroda

Ukończyłem Technikum Mechaniczne, więc „naturalnym” wyborem były studia polonistyczne. Czemu akurat UMCS? Powodów było kilka. Pierwszy, bardzo merytoryczny – podobała mi się nazwa. Drugi – miałem dosyć blisko do domu, pomyślałem, że będzie sprawniej, a na weekend będę mógł jeździć do dziadków na wieś, w ukochane miejsce. Trzeci – byłem w Lublinie raz czy dwa jako dzieciak z tatą, na dawnym pchlim targu na Rusałce, pewnie niektórzy go pamiętają. Było to – z całym gwarem, zapachami i postaciami – magiczne miejsce, które niestety zniknęło i chyba już nie powróci. Rozpościera się stamtąd przepiękny widok na panoramę Starego Miasta. Wpatrywałem się w nią często, wydawała mi się w porannej mgle taka oniryczna, bajkowa, taki byt i nie-byt. Bardzo chciałem to miejsce poznać. Kilka lat później kolega z podstawówki (jeden z naszej ekipy, która była na tyle „uprzywilejowana”, że na wywiadówki szkolne chodziliśmy razem z rodzicami) jechał złożyć dokumenty na Politechnikę Lubelską. Zabrał mnie ze sobą. Zobaczyłem wtedy lubelskie uczelnie, UMCS, Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, Miasteczko Akademickie. Coś wtedy na dobre rozkwitło i kwitnie w pełni do dzisiaj. No i wreszcie po czwarte – poszedłem po radę do starszej koleżanki, która ukończyła filologię polską na UMCS-ie. Zapytałem, jak było, usłyszałem, że uczelnia i miasto są super, ale jakoś tak w jej odczuciu wielkich perspektyw tam nie ma. „Ale co mi tam – pomyślałem – przecież zgodnie z planem i tak zostanę nauczycielem”. Myliła się, ja zresztą też.

 Z samych egzaminów wstępnych pamiętam kilka scen. Dużo ludzi i stres przed wejściem, później stukot długopisów w czasie części pisemnej. Prowadziła ją, zdaje się, Pani Prof. Władysława Bryła. Egzamin ustny poszedł mi bardzo dobrze, tylko jedna myśl nie dawała mi spokoju – co to za błyskotliwy, tnący dowcipem jak brzytwą facet „kraja” kolejnych kandydatów. Na szczęście mnie „nie skaleczył”, a później wielokrotnie z Prof. Mirosławem Ryszkiewiczemspotykaliśmy się na zajęciach. Polubiłem jego poetykę dowcipu.

Zaczęło się studiowanie. Dużo tego było jak dla chłopaka po technikum, ale chłonąłem wiedzę, poszerzałem horyzonty, odkrywałem nowe światy. Mieliśmy do wyboru dwie specjalizacje, rzecz jasna nauczycielską oraz redaktorsko-medialną. Pierwsza była dla mnie oczywista, druga mnie zaciekawiła, więc spróbowałem. Wreszcie pierwsze praktyki w szkole, było bardzo poprawnie, wszyscy byli zadowoleni, papiery i oceny się zgadzały. Jednak wcześniej zaczęło się językoznawstwo, teoria JOS-u, zajęcia medialne… było tego dużo i co najlepsze, zaczynało mnie w tym kierunku lekko przechylać. Pomyślałem, że w sumie to fajnie, że są perspektywy, literatura jest fascynująca i zajmująca, ale sporo też dzieje się w samym języku. W międzyczasie odbyłem praktyki medialne oraz kolejne w szkole, tym razem w gimnazjum. Nadal było bardzo przyjemnie, nadal miałem jasny plan – chciałem zostać nauczycielem. Jednak poczułem, że coś się zmienia... Trzy lata upłynęły dosyć szybko i nadszedł czas na pierwszą poważną pracę naukową. Dokonałem wtedy jedynego, według mnie, słusznego wyboru – zdecydowałem się na seminarium u Prof. Pawła Nowaka. Postanowiłem połączyć to, co interesowało mnie od dawna i było mi bliskie, czyli świat przyrody, ptaki, z tym, co dla mnie nowe, acz niezwykle zajmujące. I tak powstała praca o językowym obrazie ptaków. Poczułem wtedy, że zaczyna mnie mocno ciągnąć do wątków kulturowych, dawnych wierzeń, folkloru, styku języka i kultury. A co do samej pracy – czerpałem dużą przyjemność z pisania. Poszło mi całkiem dobrze, sprawnie, wydawało mi się, że jest świetna. Dziś tak nie sądzę. Zabrakło trochę warsztatu. On dopiero dojrzewał.

Tak więc pierwszy etap był za mną. Etap drugi – studia magisterskie. Chciano mnie „za miedzą”, czyli na KUL-u, ale oczywiście zostałem na UMCS. (Zresztą po sąsiedzku po kilku latach też się pojawiłem, ale już po drugiej stronie biurka. O tym później). Zostały więc tylko dwa lata, ale za to jakie! W tym czasie wydarzyło się tak wiele. Dojrzałem jako student, czerpałem ogrom wiedzy od wykładowców, którzy w większości w moim odczuciu byli nie tylko „przekaźnikami wiedzy”, ale Postaciami. Zacząłem angażować się w życie uczelni, rozpocząłem współpracę z „Głosem Humanisty”, gdzie na powierzchni utrzymywało nas wsparcie Prof. Jana Pleszczyńskiego, któremu wiele zawdzięczam i którego do tej pory spotykam na swojej drodze zawodowej oraz na dobrych koncertach. Zajęcia, rozmowy i spotkania z Profesorem w Kole Dziennikarskim nauczyły mnie, jak patrzeć na ludzi, na świat, wydarzenia i etykę postępowania z drugim człowiekiem. Zrozumiałem, jakie wartości w sobie chcę pielęgnować i jak postrzegać otaczający nas świat, w szczególności media. Dziękuję, to była ważna lekcja, dzięki której dokonałem w późniejszym czasie kilku mądrych wyborów. Wreszcie poznałem również Prof. Jerzego Bartmińskiego. Tematyka badawcza oraz cały dorobek naukowy Profesora zrobił (i do dziś robi) na mnie olbrzymie wrażenie. Naukowiec najwyższej klasy, dla spotkań z takimi ludźmi warto studiować. Później, będąc u Profesora już służbowo, podczas wielogodzinnych rozmów w ramach nagrywanej historii mówionej, dostrzegłem również, jakim wspaniałym człowiekiem jest prywatnie. Przez kolejne lata, aż po dziś dzień, nasze drogi krzyżowały się jeszcze wielokrotnie. Zawsze są to bardzo miłe spotkania.

Dwa intensywne lata zbliżyły się ku końcowi. Dużo egzaminów, dużo czytania, lekka irytacja, że na innych kierunkach mają lżej. I ostatnie już praktyki, tym razem w szkole średniej. Wróciłem do miejsca, z którego – zdaje się – niedawno przyszedłem. Muszę przyznać, że trochę stresowało mnie prowadzenie lekcji w sali, w której znowu byłem oceniany przez swoją nauczycielkę. Praktyki przebiegły celująco, pojawiła się propozycja pracy. Podziękowałem jednak serdecznie za daną mi szansę i wróciłem do Lublina. Chyba głównie dlatego, że po drodze miałem niezwykłą przyjemność współpracować z Panią Prof. Haliną Pelc – świetną naukowczynią i wspaniałą osobą, której w kontekście mojej nauki, ale też kształtowania osobowości, zawdzięczam zdecydowanie najwięcej. To właśnie na seminarium u Pani Profesor wszystkie moje pasje, zainteresowania, wątki badawcze, aspiracje i pomysły zostały skumulowane i krótko nazwane – historia mówiona. Ot tak po prostu. Już. Tyle. Nic więcej. Po co się miotać? Tam odnalazłem wszystko, na czym mi zależało: „czyste” dziennikarstwo, którego życzyłbym sobie na co dzień w kraju, wątki z etnografii, etnolingwistyki, folkloru, antropologii codzienności, ginące zjawiska kulturowe oraz wiele aspektów historii i kultury XX w. W 2009 roku obroniłem pracę magisterską o zacnym tytule: Ludowa wizja postrzegania rzeczywistości w świetle historii mówionej. Teraz, po latach, wiem, że ten wybór był najlepszym, jakiego mogłem dokonać. Magisterium było przepustką do dalszej kariery zawodowej, a nagrania przeprowadzone z moimi dziadkami i sąsiadami z rodzinnych wsi są niezwykłą pamiątką i świadectwem osób, których już nie ma.

Po obronie postawiłem wszystko na jedną kartę – zamieszkałem na stancji, podjąłem pracę w firmie budowlanej, aby się utrzymać i doczekać do września, kiedy to miałem ubiegać się o możliwość odbycia stażu w dziale Historii Mówionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Pamiętam rozmowy wstępne, zrozumiałem wtedy, że na staż też trzeba się dostać, a nie po prostu przyjść. Niemniej powiodło mi się i we wrześniu 2009 roku rozpocząłem współpracę, która następnie dosyć szybko przeistoczyła się w pracę etatową. To właśnie tu spotkałem kolejną ważną w moim życiu osobę dyrektora Tomasza Pietrasiewicza, który wyczulił mnie na wiele istotnych spraw, przedstawił szeroką perspektywę oglądu, tak jednostki ludzkiej, jak i całego społeczeństwa.

A uczelnia?  No cóż, na początku myślałem o studiach doktoranckich, nie chciałem, aby moja przygoda z uniwersytetem skończyła się tak szybko. Kiedy jednak intensywnie wszedłem w życie zawodowe, zrozumiałem, że po prostu nie dam rady, że zawiodę siebie i innych, co nie znaczy, że nie uczestniczę w życiu uczelni. Wciąż biorę udział w konferencjach naukowych, prezentacjach czy realizacji praktyk przez studentów. Od kilku lat mam również przyjemność pracować w zespole Pani Profesor Pelc. Opracowujemy kolejne tomy „Słownika gwar Lubelszczyzny”. W tym czasie udało mi się również napisać ponad dwadzieścia artykułów naukowych i popularnonaukowych oraz opublikować swoje materiały z badań terenowych w książce „Anioły i Diabły – Zaczarowana Lubelszczyzna. Materiały edukacyjne do gier i zabaw opartych na tradycjach ludowych regionu” (Lublin 2012).

Od wielu lat, m.in. w ramach programów ministerialnych, pozyskuję środki finansowe, dzięki którym zrealizowałem już kilkanaście dużych projektów związanych z dziedzictwem kulturowym regionu. Na co dzień współpracuję z wieloma instytucjami, ośrodkami kultury i nauki. Prowadziłem również zajęcia dla studentów KUL-u w ramach przedmiotu historie prywatne na kierunku teksty kultury i animacja sieci.

A co z przyrodą? Została ze mną, ciągle jest obok mnie. Podziwiam ją, fotografuję, po prostu doznaję. Właśnie wróciłem z obozu ornitologicznego i – o dziwo! – zauważyłem, że tam też mogą się przydać studia polonistyczne, znajomość literatury i kontekstu kulturowego, aby np. uświadamiać, że ptak, to nie tylko zbiór pewnych parametrów oraz układ tkanek, ale również niezwykle inspirująca żywa istota, mająca mnóstwo konotacji w życiu codziennym, sztuce czy kulturze tradycyjnej. Także podczas studiów miałem przyjemność prowadzić „ornitologiczne” rozmowy z Panią Prof. Marią Wojtak, co bardzo ciepło wspominam. Ponadto, przy okazji wywiadów „w terenie”, zazwyczaj udaje się znaleźć czas na spotkania z przyrodą i krajobrazem kulturowym odwiedzanych miejsc.

Co dały mi studia na filologii polskiej? Jeśli chodzi o moją etatową pracę, to przydaje mi się niemal wszystko, w co wyposażył mnie kierunek. Przede wszystkim jako absolwenci filologii polskiej potrafimy (a przynajmniej powinniśmy umieć) czytać pewien kod kulturowy, który umożliwia poruszanie się w wielu dziedzinach. Mamy też szerokie spojrzenie na różne  zagadnienia, co jest bardzo istotne przy pisaniu wniosków, projektów czy pozyskiwaniu różnego rodzaju grantów. Dodatkowo ćwiczona na studiach umiejętność tworzenia wszelakich tekstów pozwala formułować i ubierać pomysły oraz idee w konkretną formę. Zajęcia medialne umożliwiły w jakimś zakresie zapoznanie się ze sprzętem do rejestracji audio i wideo, z programami komputerowymi czy zasadami prowadzenia spotkań i wywiadów. Dziś mam na koncie już prawie 600 wywiadów i nadal uczę się czegoś nowego. Profil nauczycielski studiów również pomaga mi w codziennej pracy. Mam tu na myśli głównie umiejętność przekazywania wiedzy i właściwą współpracę na linii nauczyciel–uczeń. Od początku pracy zawodowej mam przyjemność prowadzić osoby zgłaszające się na różnego rodzaju praktyki, staże czy wolontariat. Ćwiczymy razem, uczymy się, wymieniamy poglądy.

Bardzo cenię sobie również ten kierunek studiów za przygotowanie do odbioru szeroko rozumianej kultury czy sztuki. Czytanie dzieła literackiego, filmowego, muzycznego czy malarskiego w gruncie rzeczy wymaga podobnej wiedzy, wyobraźni i adekwatnych narzędzi. Wiele z „lektur obowiązkowych” zgłębiłem dopiero po studiach, w sumie nadal je poznaję, ale już na spokojnie, z przyjemnością. Dobrze na nowo odkryć Leśmiana, Iwaszkiewicza czy Micińskiego. Bardzo cenię reportaż radiowy, słucham dużo muzyki, jeżdżę na festiwale, oglądam z zaciekawieniem polskie kino spod znaku Jana Jakuba Kolskiego, Andrzeja Kondratiuka, Andrzeja Barańskiego czy genialnego w moim odczuciu Witolda Leszczyńskiego. Dużo tam literatury i wątków etnicznych, dobrze jest to rozumieć. Można również taką wiedzę przekuć w pracę zawodową, pisząc projekty, granty czy organizując spotkania i festiwale.

Nie chciałbym stwarzać tu obrazu idealnego, daleki jestem od tego. Bo oczywiście nie jest tak, że ukończenie filologii polskiej to prosta droga do spełnienia marzeń, do sukcesów czy pieniędzy. Wystarczy jednak umieć skorzystać z tego, co daje program studiów, dodać do tego od siebie coś ekstra i wyznaczyć sobie cel, a prawdopodobnie osiągniemy zamierzony poziom. Oczywiście przez pięć lat nie wszystko było perfekcyjne, można wskazać kilka słabszych punktów, tak jest chyba zresztą wszędzie, ale w ogólnym rozrachunku są one mniej istotne. Wspomnę jednak, że w moim odczuciu, w owym czasie, powinno być nieco więcej praktyk, działań w terenie, spotkań i współpracy z „zawodowcami”.

Po co o tym wszystkim piszę tak szeroko? Właśnie po to, aby uświadomić, że życie to sztuka dokonywania wyborów, bo one zawsze są, nie jesteśmy skazani tylko na jedną ścieżkę życiową. Studia mogą nam pomóc, wyposażyć nas na start w określone kompetencje, ale to my sami musimy wiedzieć, dokąd zmierzamy i w jakim miejscu chcemy się znaleźć. Życzę zatem każdemu odnalezienia takiej drogi życiowej, jaka będzie dla niego najlepsza. A czym jest ta droga? To wiedzą chyba najlepiej Janek Pradera i pan Bartoszko.

Piotr Lasota

Na co dzień pracuję w dziale Historii Mówionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Zajmuję się historią mówioną, etnografią, etnolingwistyką, folklorem, antropologią codzienności. Interesuje mnie tematyka ginących zjawisk kulturowych oraz wiele aspektów historii i kultury XX w. Współpracuję z lubelskimi uczelniami, od wielu lat z UMCS. Realizuję projekty, pozyskuję granty, biorę udział w konferencjach, piszę artykuły naukowe i popularnonaukowe. Kształcę studentów w ramach programów stażowych. Po godzinach ćwiczę, biegam, majsterkuję, włóczę się po bagnach i lesie, podglądam ptaki, fotografuję przyrodę i chłonę muzykę.

Fot. Justyna Lasota

    Absolwenci filologii polskiej oraz e-edytorstwa i technik redakcyjnych

    Data dodania
    19 stycznia 2022