Katarzyna Woś

Polonistka, poetka, pisarka

Mgr Katarzyna Woś           

Książki od dzieciństwa były moją pasją. Rodzice byli nauczycielami, zatem kontakt z tekstem pisanym, czytanym był codziennością. Mama prowadziła szkolną bibliotekę, więc odbywało się buszowanie wśród półek, oglądanie ilustracji J. Szancera (m.in. do Baśni H.Ch. Andersena czy Akademii pana Kleksa J. Brzechwy). W latach ‘70 ubiegłego wieku kolorowe okładki, rysunki były naprawdę rzadkością. Żyłam w świecie fantazji, tworzyłam swoje historie opatrzone rysunkami. W szkole podstawowej zaczęłam prowadzić swój dziennik. Czymś niemal oczywistym było dla mnie to, że pójdę w ślady mamy i zostanę nauczycielką. Brałam udział w konkursach, zostałam laureatką olimpiady z języka polskiego na etapie wojewódzkim. Marzyłam też o karierze artystycznej – snułam plany o ASP, zdałam nawet egzamin do liceum plastycznego, ale ostatecznie nie podjęłam nauki w bardzo dobrej lubelskiej szkole, lecz w liceum ogólnokształcącym. Już wtedy coś mówiło mi, że moja droga to jednak tablica, kreda. Po zdaniu matury pomyślnie przeszłam egzaminy na filologię polską na UMCS-ie. Lata ’80 wydają się odległą epoką w porównaniu z tym, jak dziś żyjemy, jaką posługujemy się technologią w codziennym życiu. Wówczas wyjazd do Lublina z nieodległej miejscowości był nie lada wyprawą. Czasem komunikacja mocno zawodziła. W pierwszych miesiącach życia w Lublinie jako studentka czułam się nieco zagubiona, zamieszkałam w akademiku Femina.

Ówczesny „Humanik” wydawał się ogromnym labiryntem, nie wspominając o budynku rektoratu. Powoli emocje opadały, powoli zaczynaliśmy się rozeznawać w tym swoim mikroświecie. Wykłady, ćwiczenia, lektoraty stały się codziennością. Na pierwszym roku przeżywaliśmy czekający nas egzamin z literatury staropolskiej. Mimo to bardzo mile wspominam czas studiów – czas beztroski, czas pierwszych porywów serca, wielkich nadziei, ale i pierwszych rozczarowań. Polonistyka to  wymagające studia. Nieraz „zarywało się” noce w czasie sesji, czekało na jedyny egzemplarz lektury dostępny w bibliotece, czytelnia stawała się drugim domem. Z koleżankami stworzyłyśmy zwartą grupę, wspierałyśmy się, każda miała do opracowania konkretny temat, autora. Wspólna nauka, omawianie problemu, wyszukiwanie fragmentu w danej lekturze – swoisty konglomerat z korzyścią dla nas. Ile jeszcze przy tym dyskusji, czasem dość zajadłych. Ale termin rychłego egzaminu mocno nas studził i trzeba było wracać na ziemię. Na drugim roku wszyscy postanowiliśmy przełożyć egzamin z romantyzmu, wówczas u Prof. Aliny Aleksandrowicz, bo z powodu licznych zajęć typu ekonomia polityczna, socjologia po prostu nie mieliśmy czasu, by solidnie do wiosennej sesji się przygotować, a tym bardziej do tak ważnego egzaminu z epoki, jaką był romantyzm polski. To byłoby nie fair wobec Pani Profesor – podejść do egzaminu, nie czytając najważniejszych lektur, nie powtarzając wskazanych zagadnień. Bardzo lubiłam zajęcia z zakresu poetyki stosowanej z Prof. Januszem Misiewiczem, ciekawe były wykłady Prof. Stefana Nieznanowskiego.  No i wspaniałe zajęcia z Panią Mgr Anną Kaszycką z historii sztuki. Zorganizowaliśmy nawet wyjazd do Drezna, by zobaczyć zbiory w tamtejszej Galerii. Władze nam nie stwarzały problemów, wszak NRD to wówczas „bratni kraj”, wycieczka odbyła się w marcu 1987 r.

I niezapomniane projekcje filmów w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego działającego w Chatce Żaka. Trzeba było zdobyć karnet i miało się możliwość obejrzenia filmów z drugiego obiegu, niewyświetlanych w kinach. Na studiach przez rok odbywały się zajęcia z filmoznawstwa u Prof. Janusza Plisieckiego. Jednym z warunków zaliczenia przedmiotu było wygłoszenie prelekcji przed emisją filmu. Z koleżanką dostałyśmy dreszczy, widząc tłum w sali kinowej Domu Nauczyciela. Tłum był, bo zbierali się studenci z innych kierunków,  nasze słowo wstępne dotyczyło nomen omen obrazu Dreszcze w reżyserii Wojciecha Marczewskiego. Nic nie pamiętam z tego, co mówiłam. Patrzyłam w ścianę ponad głowami rzeszy studentów. Prelekcje były rzucaniem na tzw. głęboką wodę, ale na pewno umiejętność występu przed publicznością później się przydała.

Wciąż prowadziłam swój dziennik. Nie zaniechałam też swoich pasji plastycznych. Moje próby literackie wciąż chowałam do tzw. szuflady. Już miałam nawet przygotowany tekst do wydrukowania jeszcze w nielegalnym piśmie studenckim, ale spanikowałam i nie poszłam na spotkanie z redakcyjnym kolegą. Był też krótki epizod współpracy z radiem studenckim. Wciąż obawiałam się, że te moje wiersze czy krótkie opowiadania nie spodobają się, byłam nieufna wobec opinii bliskich, kolegów, którzy zapewniali, że podobają im się moje teksty. Wciąż sama w siebie nie wierzyłam i wciąż zostawało mi pisanie do szuflady.

Uwielbiałam literaturę, ale pracę magisterską pisałam w Zakładzie Języka Polskiego u Prof. Jerzego Bartmińskiego. Nasze seminarium zajmowało się głównie stereotypem językowym pasjonującym naszego Promotora, który już wówczas pracował nad Słownikiem stereotypów i symboli ludowych. W pewien sposób moja praca magisterska pt. Stereotyp śmierci w języku i kulturze ludowej była małą cegiełką w tytanicznym przedsięwzięciu Profesora. Wówczas korzystaliśmy z Dzieł wszystkich Oskara Kolberga zapisanych już w formie komputerowej. Wybrane pieśni były moją główną podstawą materiałową. Wiele czasu i fachowej porady udzielał mi Prof. Jan Adamowski, mój drugi promotor.

Przekonałam się, że obok papierowej wersji notatek komputerowe wydruki wybranych fragmentów pieśni są nieocenione i ogromnie ułatwiają pracę. Niewiele osób pod koniec lat ‘80 ubiegłego wieku miało możliwość pracy przy komputerze. W naszych szkołach, uczelniach było to jeszcze rzadkością. Zagadnienie stereotypu jest bardzo szerokie, wykracza poza językowe rozumienie pojęcia i wiele zrozumiałam dzięki pracy nad pieśniami Kolberga. Nie dotyczyło to jedynie naukowego aspektu stereotypu. Z innej perspektywy spojrzałam na otaczający mnie świat, ludzi, historię. Sporo moich obserwacji potwierdziło się, a wiele zjawisk ze zdumieniem wciąż odkrywałam i nadal odkrywam! Uwielbiamy wszystko szufladkować i upraszczać. Tylko często owe uproszczenia wiodą nas w ciemny zaułek.  Potem była już obrona pracy magisterskiej w 1990 r. i pożegnanie się z „latami sielskimi”, bo za takie uważam okres studiów. Czas ciekawy również ze względu na ówczesne wydarzenia polityczne, przemiany ustrojowe, byliśmy tego świadkami, uczestniczyliśmy w przełomowych wydarzeniach.

Po obronie pracy magisterskiej pojawiła się na krótko myśl o dziennikarstwie. Wtedy możliwe były tylko studia podyplomowe w Warszawie, Krakowie, ale sprawy osobiste zaważyły na zmianie decyzji i podjęciu pracy w szkole. Zatem tablica, kreda! Już jako nauczycielka, czytając, oceniając wypracowania uczniów w szkole podstawowej i w gimnazjum, zachęcałam młodzież do tworzenia własnych tekstów. Z grupą moich młodych redaktorów drukowaliśmy najpierw gazetkę szkolną, a potem zamieszczaliśmy ją na stronie www szkoły jako „Almanach Literacki”. Realizowałam projekty edukacyjne m.in. „Znani twórcy związani z naszym regionem”. Wspólnie z uczniami wystawialiśmy też przedstawienia – od klasyki na kabarecie kończąc.

Zaczęłam wreszcie publikować nieśmiało własne utwory. Najpierw na blogu Nieco-dziennik (co czynię do dziś). Potem wzięłam udział w licznych  konkursach literackich. Otrzymałam różne wyróżnienia, m.in. za opowiadanie Róża w 2017 r. w konkursie zorganizowanym przez Muzeum S. Żeromskiego w Nałęczowie. Wcześniej, w 2004 r., wyróżniony został  mój tomik poezji w konkursie Muzeum im. J. Czechowicza w Lublinie. Opublikowałam także zbiór tekstów poetyckich, który zatytułowałam Marzenia w depozycie (2016). Promocyjne wieczorki odbyły się w Lublinie i Puławach. Przez pewien czas współpracowałam z grupą poetycką Ogród Poetów, która wydaje cykliczne antologie – w dwóch z nich zostało zamieszczonych kilka moich utworów. Nawiązałam kontakty z innymi twórcami – znanymi i cenionymi. To dla mnie zaszczyt, że mogę z nimi podzielić się swoimi przemyśleniami, szukać rady. Od momentu opublikowania mojej powieści One (2020) jestem zapraszana na spotkania z czytelnikami. W czerwcu 2021 r. władze Bełżyc, w których mieszkam, zaszczyciły mój wieczór autorski w MDK, a panie z miejskiej biblioteki popularyzują moją powieść. W lokalnej prasie pojawiły się wywiady ze mną i artykuły o moim pisarstwie. Poczułam się doceniona. Wiele osób nie kryło zaskoczenia – „u nas ktoś coś pisze? Wydaje? Pani Woś? Wielka niespodzianka!”. Czas jest trudny – na wiele zaproszeń nie mogłam odpowiedzieć, spotkania w „realu” z czytelnikami w czasie pandemii były po prostu niemożliwe. Musimy przeczekać ten trudny czas…

Mistrzem jest dla mnie Antoni Czechow. Ponadczasowe dzieło to również Proces Franza Kafki. Z współczesnych twórców cenię noblistkę- Doris Lessing, szczególnie za powieść Trawa śpiewa. Uwielbiam krótkie formy prozatorskie, m.in. przypowieść. Współcześnie mistrzem tego gatunku jest Anthony de Mello. Cenię wielu polskich twórców. Nie sposób wymienić wszystkich – B. Prus, G. Zapolska, W. Reymont, M. Dąbrowska, Z. Nałkowska, M. Kuncewiczowa (zapomniana niesłusznie), J. Iwaszkiewicz, Witkacy, S. Różewicz, S. Mrożek, J. Głowacki, H. Grynberg, O. Tokarczuk. Uwielbiam dzienniki, pamiętniki, epistolografię, literaturę wspomnieniową – od K. Koźmiana, po S. Mrożka czy S. Baral.  Mamy wspaniałych poetów – naszych romantyków, skamandrytów, dzieła straconego pokolenia Kolumbów, napiętnowane cierpieniem wiersze H. Poświatowskiej, pełne prostoty i jednocześnie bardzo głębokie w wymowie wiersze W. Szymborskiej. Odnoszę wrażenie, że nasza polska literatura zeszła nieco w cień, dominują przekłady, nierzadko bardzo dobrej prozy, głównie  literatury anglosaskiej. Cieszę się, gdy widzę młodych czytających powieść na swoim smartfonie. Jestem wciąż niepoprawną idealistką, szukam balansu między lekkością motyla i ciężarem kamienia. Błądzę w chmurach, ale coraz mocniej stawiam stopy na twardej ziemi.

 

Mgr Katarzyna Woś (Bartoszcze) – nauczycielka dyplomowana, pracuje w Szkole Podstawowej nr 1 w Bełżycach, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Marii Curie- Skłodowskiej w Lublinie (1990 r.).  Na tej samej uczelni ukończyła również studia podyplomowe: Polska literatura współczesna (2002) oraz Bibliotekoznawstwo i informacja naukowa (2006).  Publikuje od lat teksty na swoim blogu, wydała powieść One (2020) oraz tomik wierszy Marzenia w depozycie (2016) oraz wybrane utwory w zbiorowych wydawnictwach. Laureatka kilku wyróżnień w konkursach literackich ogólnopolskich i regionalnych (m.in.  w 2004 r. za tomik poezji w konkursie organizowanym  przez Muzeum im. J. Czechowicza w Lublinie i w 2017 r. za opowiadanie Róża w konkursie Muzeum im. S. Żeromskiego w Nałęczowie). Przez wiele lat była czynnym egzaminatorem (OKE – Kraków).

 

Fot. Archiwum prywatne.

 

    Absolwenci filologii polskiej oraz e-edytorstwa i technik redakcyjnych

    Autor
    Katarzyna Brzyska
    Data dodania
    11 sierpnia 2021