Tworzymy wielką zespołową rodzinę

W listopadowym numerze „Wiadomości Uniwersyteckich” ukazał się wywiad z Lechem Leszczyńskim – dyrektorem Zespołu Tańca Ludowego UMCS im. Stanisława Leszczyńskiego m.in. o historii i rozwoju zespołu. Rozmowę przeprowadziła Magdalena Cichocka z Redakcji „Wiadomości Uniwersyteckich”. Zachęcamy do lektury!

Niedawno byliśmy uczestnikami ważnego wydarzenia, a mianowicie odsłonięcia przed Akademickim Centrum Kultury i Mediów UMCS Chatka Żaka tablicy pamiątkowej poświęconej Stanisławowi Leszczyńskiemu – założycielowi Zespołu Tańca Ludowego UMCS. Obecnie to Pan kieruje Zespołem, a prywatnie jest synem śp. pana Stanisława. Czy Pana tata opowiadał skąd wzięło się u niego zamiłowanie do pracy z młodzieżą i zainteresowanie polskim folklorem?

Kultura ludowa interesowała go w zasadzie od dzieciństwa, a to za sprawą mojej babci, czyli jego mamy, która organizowała różne wydarzenia kulturalne w remizie strażackiej w Liśniku Dużym. Uczestniczył w nich już jako mały chłopiec i tam wszystkiego się nauczył. Te doświadczenia były dla niego bardzo cenne.

Potem studiował na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, gdzie wówczas jednym z obowiązkowych zajęć był taniec. Miało to związek z tym, że w okresie międzywojennym dobrze wykształcony młody człowiek umiał tańczyć, grać na różnych instrumentach i śpiewać. Mój tata skończył również czteroletnie studia choreograficzne CPARA.

Po studiach, kiedy w 1953 r. rozpoczął pracę na naszym Uniwersytecie, postanowił stworzyć Zespół Tańca Ludowego UMCS. Dodatkowo był inicjatorem Międzynarodowych Lubelskich Spotkań Folklorystycznych w Lublinie i Poleskiego Lata z Folklorem we Włodawie. Stworzył także Studium Folklorystyczne dla Instruktorów Zespołów Polonijnych w Lublinie. Praca z młodzieżą była jego życiową pasją.

Pańska rodzina jest związana z Zespołem od początku – tata był jego założycielem, mama choreografem i kostiumologiem. Czy to właśnie rodzice zaszczepili w Panu miłość do tańca i śpiewu?

Można powiedzieć, że byłem ich trzecim dzieckiem: pierwszym dzieckiem był Zespół, drugim – mój brat i dopiero później pojawiłem się ja. Gdy byliśmy mali, rodzice nie mieli z kim nas zostawiać, dlatego zabierali nas na obozy szkoleniowe, gdzie wszystkiego się uczyliśmy. Poza tym chodziłem do przedszkola, a w tamtych czasach panie przedszkolanki, aby pracować z dziećmi, musiały ukończyć liceum pedagogiczne – dzięki temu umiały tańczyć, śpiewać, grać na instrumentach i znały podstawowe tańce, jak np. krakowiak czy polonez. Tańczyłem więc już w przedszkolu, niezależnie od moich rodziców.

W okresie od początku szkoły podstawowej aż po studia tańczyłem w różnych grupach dziecięcych i młodzieżowych, a potem w Zespole Tańca Ludowego UMCS. Tam zaczynałem w grupie młodszej, następnie przeszedłem do średniej i w dalszej kolejności do starszej. Później byłem solistą, muzykiem, instruktorem, a w końcu zostałem dyrektorem.

Moja mama jako kostiumolog tworzyła pierwsze nasze stroje. Dzięki jej zaangażowaniu w tę pracę, dbałości o każdy szczegół oraz odpowiedni dobór materiałów i krojów młodzież tańczy w nich do dziś. Kostiumy te mają już ponad 60 lat. Proszę zwrócić uwagę, że nie mamy garderobianych, młodzi ludzie sami opiekują się strojami. To dla nich duże wyzwanie, bo muszą je prać, reperować, to dla nich taka trochę szkoła życia.  Ale mimo to nie narzekają, wręcz przeciwnie – sami chcą o nie dbać.

A jak Pan wspomina tatę?

Przede wszystkim jestem mu wdzięczny za to, czego mnie nauczył. Dlatego staram się, najlepiej jak potrafię, przekazywać tę wiedzę innym.

W tym roku ZTL obchodził 70-lecie swojego istnienia. To dobry czas do podsumowań. Proszę zatem opowiedzieć, jak zmieniał się Zespół przez te wszystkie lata. Co udało się np. osiągnąć?

Studenci należący do Zespołu początkowo nie mieli nawet strojów, nie było żadnych wyjazdów. Ale z czasem ta sytuacja uległa zmianie, a ZTL pięknie się rozwinął. Najpierw została utworzona jedna grupa, później bywały lata, że tych grup było cztery – to zależało od zainteresowania młodzieży taką formą spędzania wolnego czasu.

Obecnie pracujemy z trzema grupami tanecznymi, dwiema grupami kapel oraz z grupą solistek. Jak wyglądają te trzy grupy taneczne? Do pierwszej z nich (młodszej) należą debiutanci, którzy dopiero dołączyli do Zespołu i nigdy wcześniej nie mieli nic wspólnego z tańcem ani ze śpiewem. Po roku tańczenia, gdy już nauczyli się podstaw, mają swój debiut i przechodzą do grupy średniej. Tam poznają inne, nowe tańce i zaczynają występować przed publicznością. Ostatnia grupa to grupa reprezentacyjna, mająca określony repertuar, i to ona występuje najczęściej, m.in. bierze udział w konkursach i festiwalach.

Nasz repertuar obejmuje około 20 godzin. W jego skład wchodzą tańce niemal ze wszystkich regionów, nie tylko Polski, ale także krajów ościennych, przyśpiewki, muzyka i różne opracowania choreograficzne. Nawet gdybyśmy chcieli go zaprezentować w całości podczas jednego występu, to jest to niemożliwe, ponieważ ani wykonawca, ani widz by tego nie wytrzymał.

Młodzież, która dołącza do Zespołu, ma ogromne możliwości rozwoju i poznaje świat. Koncertowaliśmy m.in. w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, w siedzibie UNESCO w Wiedniu, podczas otwarcia XXIV Letnich Igrzysk Olimpijskich w Seulu. Czterokrotnie występowaliśmy przed Ojcem Świętym Janem Pawłem II, wiele razy przed głowami różnych państw. To niesamowite emocje, których nikt nie zapomni.

Co ciekawe, w Zespole poznało się bardzo dużo przyszłych małżeństw. Sam jestem tego dobrym przykładem, mój syn również poznał tutaj swoją żonę. Tworzymy taką zespołową rodzinę.

Oprócz ZTL prowadzę też Zespół Tańca Ludowego „Leszczyniacy” w Świdniku, który w przyszłym roku będzie obchodził 40-lecie istnienia. To takie zaplecze dla naszego Zespołu, bo dzieci, które uczę od 6. roku życia, dorastają i przychodzą studiować na UMCS, a tym samym zasilają nasze szeregi. Pasją do folkloru można się zarazić jak chorobą – jak już ktoś się tym zainteresuje, to chce iść w to dalej.

Mówiliśmy o osiągnięciach. Jest ich tak wiele, że nawet nie sposób wszystkich wymienić. A jakie są trudności związane z funkcjonowaniem Zespołu?

Najwięcej trudności rodzi niestety dwustopniowy system studiów. Ma to związek z tym, że młodzi ludzie, którzy przez trzy lata studiów licencjackich lub inżynierskich u nas występują, czasami na studia magisterskie wyjeżdżają z Lublina. W ten sposób przygotowujemy m.in. solistów i muzyków z gotowym materiałem dla innych zespołów. Jest jednak też pozytywny aspekt tej sytuacji – osoby, które od nas odchodzą, są przyjmowane z otwartymi ramionami w zespołach działających na innych uczelniach, ponieważ zostały dobrze wykształcone.

Mierzymy się również z niewystarczającymi środkami finansowymi, a nie możemy przecież przerzucić na młodzież wszystkich kosztów. Oczywiście władze Uczelni bardzo nas wspierają na tym polu i pomagają, jak tylko mogą.

Czego możemy życzyć Zespołowi na kolejne lata?

Żeby dalej istniał; żeby się rozwijał, bo mimo że mamy stworzony bogaty repertuar, to musi się rozwijać, nie może stać w miejscu; żeby dużo młodzieży chciało kultywować polskie tradycje i żeby zarażało się naszą polską kulturą, bo – według mnie – nie ma kultury wysokiej i niskiej, jest jedna kultura, tylko są różne jej odsłony.

 

Janina Leszczyńska – choreograf, kostiumolog, prywatnie żona śp. Stanisława Leszczyńskiego

Z mężem poznałam się pod koniec studiów. Oboje jesteśmy absolwentami akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Kiedyś organizowano kursy magisterskie, których ukończenie było wymagane do pracy na uczelniach wyższych. Po raz pierwszy spotkaliśmy się właśnie na takim kursie. Poznaliśmy się w lipcu, a już w grudniu wzięliśmy ślub. Początkowo mąż pracował w Lublinie, a ja w Wałbrzychu, więc na spotkania przyjeżdżał do mnie do Wałbrzycha.

Mąż stworzył Zespół Tańca Ludowego UMCS od podstaw. Po ślubie zaczęłam mu pomagać w jego pracy, sama też przez jakiś czas tańczyłam. Później zostałam instruktorem tańca II kategorii. Byłam również kostiumologiem, dbałam o to, żeby Zespół miał autentyczne stroje, zgodne pod względem wizualnym z regionem, który miały reprezentować. I faktycznie, to mi się udawało, mnóstwo czytałam na ten temat, żeby pozyskać jak najwięcej informacji. Poza tym na wszelkich wyjazdach byłam też pielęgniarką – zawsze miałam przy sobie apteczkę, a jeśli była taka potrzeba, robiłam nawet zastrzyki. Zajmowałam się również kroniką Zespołu, aby wszystkie wiadomości na jego temat zostały spisane i zapamiętane, na jej podstawie powstały książki dotyczące ZTL. Starałam się jak najbardziej to wszystko usystematyzować.

Muszę powiedzieć, że Zespół był dla mojego męża drugą rodziną, drugim domem, spędzał z młodzieżą wiele czasu, nieraz od rana do wieczora. Po prostu tym żył.

Rozmawiała Magdalena Cichocka
Fot. Bartosz Proll

    Aktualności

    Data dodania
    13 grudnia 2023