Ta strona używa cookies
Ze względu na ustawienia Twojej przeglądarki oraz celem usprawnienia funkcjonowania witryny umcs.pl zostały zainstalowane pliki cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Możesz to zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.
Zapraszamy do lektury rozmowy z prof. dr. hab. Andrzejem Dąbrowskim – rektorem UMCS w latach 2008–2012. Materiał pierwotnie ukazał się jako trzeci odcinek cyklu podcastów „Słuchając historii”, które są realizowane przez zespół Centrum Prasowego UMCS.
Fot. Bartosz Proll
Jak wspomina Pan okres studiów i późniejszej pracy na rzecz Uniwersytetu Marii Curie- Skłodowskiej?
Moja przygoda z UMCS zaczęła się prawie 60 lat temu. W 1965 r. rozpocząłem studia na Wydziale Chemii. Wtedy to był całkiem inny Uniwersytet w kontekście bazy dydaktycznej, studentów, profesorów. W tamtych czasach obowiązywały bardzo wymagające egzaminy wstępne i trudno było dostać się na studia. Nikt nie miał taryfy ulgowej. Należało dużo i solidnie się uczyć.
Tamten okres wspominam jako czas intensywnej pracy i całkiem innego sposobu uczenia się (różnego od tego, który znamy ze szkoły). Trzeba było umieć notować podczas wykładów, nauczyć się korzystać z podręczników akademickich. Wtedy mieliśmy też tzw. studium wojskowe. Raz w tygodniu musieliśmy przywdziać mundury i udać się na ul. Głowackiego. Tam była siedziba studium. Oficerowie traktowali nas jak normalnych żołnierzy.
W jaki sposób po zakończeniu studiów związał się Pan zawodowo z naszym Uniwersytetem?
Moim mentorem był prof. Jarosław Ościk, który pracował w Katedrze Chemii Fizycznej u prof. Andrzeja Waksmundzkiego. Ja również zostałem tam zatrudniony. Przez dwa lata zajęcia odbywałem w Zakładzie Chemii Nieorganicznej u prof. Zbigniewa Hubickiego. Dopiero później zostałem przekierowany do Zakładu Chemii Fizycznej, a następnie do Zakładu Chemii Teoretycznej. Moim szefem dydaktycznym był prof. Hubicki, człowiek niezwykłej kultury, ale jednocześnie bardzo wymagający. Nie można było się spóźnić na zajęcia lub czegoś nie umieć. Profesor był ze wszystkim na bieżąco – wiedział, co się dzieje w pracowniach, a co na ćwiczeniach. Wywarł na mnie duży wpływ.
Wspomniał Pan o prof. Waksmundzkim, ojcu lubelskiej szkoły światłowodów. Jakim był nauczycielem?
Prof. Waksmundzki był wielką postacią. Właściwie to on ukształtował Wydział Chemii, w tym sensie, że wprowadził tematykę, którą nazywa się chemią fizyczną granic międzyfazowych. Poza tym, że był świetnym naukowcem, posiadał również doskonałe wyczucie co do ludzi. Często mówił: „Będziemy obserwować, jak pracujesz i podlewać cię jak kwiatek, wtedy zobaczymy, co z ciebie wyrośnie”. Oczywiście była to postać niezwykle barwna, góral z pochodzenia. Niedawno ukazała się książka prezentująca jego życie i dokonania pt. Waks i przyjaciele. Opowieść o profesorze Andrzeju Waksmundzkim.
Dzięki prof. Waksmundzkiemu na UMCS funkcjonował ważny ośrodek chemiczny. Często przyjeżdżali do nas naukowcy z Polski i z zagranicy. Profesor miał liczne kontakty, wyjeżdżał do Kanady i innych krajów. To wszystko przekładało się na powstawanie szkoły, której był liderem. Jednak sam lider nie wystarczy. Musi mieć ludzi, z którymi będzie współpracował i dyskutował. To były lata, kiedy pracowało się sześć dni w tygodniu i normalne było, że we wszystkich oknach na Wydziale do późnych godzin paliło się światło. Ludzie spotykali się, dyskutowali. Ja prowadziłem dyskusje naukowe, m.in. z prof. Ościkiem, który mieszkał blisko budynku Wydziału Chemii. Był człowiekiem o głębokiej wiedzy. To pod jego kierunkiem przygotowałem pracę doktorską.
Muszę jednak przyznać, że duży wpływ na mnie i mój rozwój naukowy wywarł również prof. Władysław Rudziński, który (w moim odczuciu) stworzył szkołę fizykochemii granic faz, ale na tzw. powierzchniach heterogenicznych, czyli niejednorodnych energetycznie.
Jakie doświadczenia zdobył Pan podczas zagranicznych staży naukowych, które odbywał Pan w różnych laboratoriach badawczych, m.in. w Niemczech, Ukrainie, we Francji? Czym zaowocowały te wyjazdy?
Na stażach obserwowałem pracę kolegów z innych krajów, uczyłem się i myślałem, co mogę ze sobą przywieźć do Lublina. Będąc już profesorem tytularnym, wydawałem książki w Wydawnictwie Elsevier, co było właśnie wynikiem moich wcześniejszych wyjazdów zagranicznych.
Jeżeli chodzi o inne doświadczenia wynikające ze współpracy z naukowcami z zagranicy, to muszę się pochwalić, że jestem autorem pracy pt. Adsorption – fromtheory to practice, która powstała w wyniku konsultacji z uczonymi z Zachodu i ma wiele tysięcy cytowań.
UMCS początkowo składał się z czterech wydziałów: Lekarskiego, Rolniczego, Weterynaryjnego i Przyrodniczego. Nie wszyscy wiedzą, że z Wydziału Przyrodniczego (później Matematyczno-Przyrodniczego) wywodzi się obecny Wydział Chemii. Można zatem stwierdzić, że funkcjonuje niemal od początku istnienia Uczelni.
Wydział Przyrodniczy powstał w 1944 r. Tam, obok nauk ścisłych, a więc matematyki, fizyki, i biologii, istniała właśnie chemia. Później powstał wspomniany Wydział Matematyczno-Przyrodniczy. Z niego wyłonił się Wydział Biologii, a następnie – Wydział Matematyki ,Fizyki i Chemii, który istniał do 1989 r. W tym właśnie roku powołano Wydział Chemii, co było wynikiem intensywnej pracy nauczycieli akademickich. Ta jednostka nie powstała z dnia na dzień. Należało uzyskać zgodę rektora, którym był wtedy prof. Zdzisław Cackowski. Pierwszym dziekanem Wydziału został prof. Kazimierz Sykut. Ja wtedy rozpocząłem pracę administracyjną. Prof. Sykutowi zależało na zwiększeniu liczby studentów, bo wtedy było ich 237.
W 1989 r. powstał nowy kierunek – nauczanie chemii i fizyki. Wzrosła też liczba studentów. Ja z kolei kierowałem Wydziałem przez dwie kadencje (w latach 1990–1996 i 2002–2008). Ta jednostka wówczas bardzo prężnie się rozwijała. Udało mi się zorganizować, np. konferencję dziekanów wydziałów chemicznych uniwersytetów polskich. Wtedy pracowaliśmy też nad programami i ujednoliceniem studiów chemicznych w kraju oraz nad podstawowymi przedmiotami chemicznymi. Gdy w 2008 r. odchodziłem z Wydziału, mieliśmy 1450 studentów, co było bardzo istotne dla jego rozwoju.
Na Uniwersytecie pełnił Pan wiele zaszczytnych funkcji. Oprócz tego, że był Pan prodziekanem i dziekanem Wydziału Chemii, to w latach 2008–2012 piastował Pan stanowisko rektora UMCS. Proszę opowiedzieć o wspomnieniach związanych z tym okresem.
Pełnienie funkcji rektora było dla mnie wyzwaniem. Zadłużenie Uniwersytetu szacowano wtedy w granicach 50–70 mln zł. Należy pamiętać, że w 1990 r., kiedy powstały publiczne szkoły wyższe (oprócz uniwersytetów oczywiście rozpoczęło działalność kilkaset szkół prywatnych), to otrzymywały 60–70% pieniędzy z funduszu ministerialnego, a resztę środków musiały po prostu zarobić. Jak? Na przykład poprzez organizowanie zaocznych płatnych studiów i prowadzenie filii. Przy okazji chciałbym przypomnieć, że UMCS dał życie np. Uniwersytetowi Rzeszowskiemu.
Co do pełnienia funkcji rektora, pomyślałem, że warto ubiegać się o to stanowisko, żeby zobaczyć, jak wygląda funkcjonowanie Uczelni od strony „tego najwyższego piętra”. Proszę pamiętać, że pełnienie najważniejszej funkcji na Uniwersytecie jest niezwykle obciążające, bo rektor – jak kiedyś powiedziałem w jednym z wywiadów – odpowiada za wszystko.
Na początku mojej kadencji zwróciłem uwagę na przerost zatrudnienia. Próbowaliśmy oszczędzać. Niestety zaczęło się od zwolnień grupowych, były z tym związane różne nieprzyjemne historie, odbył się też strajk na Uczelni, ale mimo wszystko udało się nam ustabilizować sytuację finansową UMCS. W roku akademickim 2009/2010 mieliśmy już dodatni bilans. Uważam, że nasz Uniwersytet okrzepł wtedy finansowo i mogliśmy ubiegać się o dodatkowe pieniądze. W czasie mojego urzędowania postaraliśmy się o środki na budowę Centrum ECOTECH-COMPLEX. W 2011 r. podpisaliśmy umowę z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego (ministrem była wtedy prof. Barbara Kudrycka) na finansowanie tego obiektu, podobnie jak budynku Instytutu Informatyki, których pomysłodawcą był prof. Andrzej Kamiński.
Z kolei jednym z moich większych i trochę nieznanych sukcesów było utworzenie Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Siennicy Różanej (w gminie położonej niedaleko Krasnegostawu). To była moja inicjatywa. Urzędował tam wójt, który sprzyjał naszym działaniom. Najpierw w Siennicy Różanej działała szkoła reportażu, a potem pojawił się UTW. Po 10 latach ma on około 100 słuchaczy. Są tam prowadzone różne zajęcia, organizowane wycieczki, działają koła zainteresowań.
Po ustabilizowaniu sytuacji finansowej UMCS prężnie się rozwijał. Powstawały nowe wydziały i kierunki. Bardzo ważne było też umiędzynarodowienie. Przyjeżdżało do nas wielu zagranicznych gości. Na Wydziale Chemii niemal co miesiąc gościliśmy uczonych z różnych stron Europy. Nie tylko ja działałem w tej kwestii. Angażowali się też inni profesorowie, np. wspomniany prof. Rudziński. Warto dodać, że z naszego Wydziału wywodzi się m.in. znany doktor honorowy kilku polskich uczelni, profesor honorowy UMCS – prof. Mieczysław Jaroniec, który jest pracownikiem Kent State University w USA. Muszę przyznać, że wiele mu zawdzięczam, ponieważ w dyskusjach naukowych, które niekiedy prowadziliśmy godzinami, bardzo dużo się od niego nauczyłem. Jeśli chodzi o zjawiska powierzchniowe i ich zastosowania, to jest jednym z najwybitniejszych badaczy na świecie.
A jak układała się Pana współpraca z ekipą prorektorską?
Miałem czterech prorektorów. Sprawami studenckimi zajmował się prorektor prof. Stanisław Michałowski (późniejszy rektor UMCS). Z kolei prof. Ryszard Dębicki był prorektorem ds. badań naukowych i współpracy międzynarodowej, prof. Stanisław Chibowski – prorektorem ds. kształcenia, a prof. Ryszard Szczygieł – prorektorem ds. ogólnych. Byli to ludzie, którzy mieli różne poglądy na moje działania i plany. Na kolegium rektorskim często prowadziliśmy ożywione dyskusje. Niekiedy trudno było przekonać ich do moich działań, które szczególnie na początku były nieco restrykcyjne. Ale w sumie wszystko dobrze się skończyło. Nasza ekipa powoli się docierała. Mieliśmy różne zdania, ale ostatecznie wypracowaliśmy wspólne obszary działań, które realizowaliśmy.
Po zaprzestaniu pełnienia funkcji rektora nadal utrzymuje Pan żywe kontakty z Uczelnią.
Niemal codziennie przychodzę na UMCS. Spotykam sięz osobami z Wydziału nie tylko po to, żeby powspominać dawne czasy, ale przede wszystkim dlatego, żeby porozmawiać z nimi o nauce. Obserwuję to, co dzieje się na Wydziale i jak rozwija się on naukowo. Przyglądam się nowym obszarom badawczym. Życzę władzom dziekańskim i instytutowym, żeby te kierunki, które kiedyś stanowiły o istocie Wydziału Chemii, były nadal rozwijane. Oczywiście pojawiają się też nowe aspekty badań dotyczące np. intensywnego rozwoju Pracowni Technologii Światłowodów.
W ramach podsumowania naszej rozmowy niech Pan Profesor powie, czego życzy naszej Alma Mater w roku jubileuszowym.
Życzę naszej Uczelni, ekipie rektorskiej i dziekanom jak największej liczby sukcesów. Czytam „Wiadomości Uniwersyteckie” i wiem, co się dzieje na UMCS. Życzę, żeby wszystkie umowy, które są podpisywane, były realizowane. Chciałbym też, aby przyjeżdżało do nas coraz więcej uczonych i studentów z zagranicy. Ważne, aby to był naprawdę europejski uniwersytet. Często zastanawiam się, dlaczego w Polsce nie można utworzyć takiego ośrodka naukowego jak np. Uniwersytet Harvarda – czegoś w rodzaju najlepszej szkoły biznesowej na świecie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że system studiowania w USA jest inny niż w naszym kraju. Należy też pamiętać, że nigdy nie będziemy mogli równać się z Harvardem, bo jego budżet jest większy od budżetu całej nauki w Polsce. Jednak myślę, że pewne elementy ze strategii rozwoju tego uniwersytetu można byłoby wprowadzić do działalności polskich uczelni, co stanowiłoby dla nich ogromną korzyść.
Rozmawiała Aneta Adamska