Wystawa WYCINKI WSPOMNIEŃ

Na wystawie Małgorzata Gorzelewska - Namiota prezentuje dyplom doktorski zrealizowany w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych pod kierunkiem prof. Stanisława Baja. W swojej twórczości przekracza granice tradycyjnie pojmowanego malarstwa i sytuuje je na pograniczu obiektu. Ideą pokazanego na wystawie cyklu jest zmierzenie się z malarską interpretacją wspomnień. Zestaw prac dopełniony jest zapisem dźwiękowym, który był inspiracją do działań plastycznych. Kurator wystawy - dr Małgorzata Stępnik. Wystawa czynna do 8.03.2014 pn. - pt. godz. 12.00-18.00, sob. godz. 12.00 - 16.00.

 

Małgorzata Stępnik

Imaginowanie pamięci. Sacrum ulotnych obrazów.

Malarstwo Małgorzaty Gorzelewskiej-Namiota w Galerii Zajezdnia.

Dzieło sztuki jest nierzeczywistością – stwierdza Jean Paul Sartre na stronach swego L'imaginaire.[1] Istotnie, wszelkie imaginaria istnieją poza domeną fizyczności, w wolnej przestrzeni umysłu. Ulotność i zwodniczość obrazów są najprawdopodobniej tym właśnie, co tak bardzo nas w nich uwodzi. Myślę, że przesądza o tym również ich poniekąd ekskluzywny charakter. Każdy z nas jest wszakże jedynym depozytariuszem wywoływanych przez siebie obrazów, jedynym kustoszem i widzem w budowanym na przestrzeni życia, jak rzekłby André Malraux – muzeum wyobraźni. Niepodobna przecież – dysponując jedynie ograniczonym spektrum zmysłów i niedoskonałą percepcją – przeniknąć cenestezyjną głębię cudzego umysłu, odtworzyć czyjś postrzeżeniowy kosmos, zrekonstruować architekturę wspomnień drugiego człowieka. Paradoksalnie jednak, to właśnie obrazy, owe cudowne, efemeryczne nie-byty, budują tkankę ludzkiej pamięci, dodam – pamięci co prawda synestetycznej, w największym jednak stopniu zikonizowanej.

Malarski cykl autorstwa Małgorzaty Gorzelewskiej-Namiota, opatrzony tytułem Wycinki wspomnień, wykonany jako dyplom doktorski pod kierunkiem Prof. Stanisława Baja (ASP w Warszawie), a prezentowany od dnia 3 marca w przestrzeniach Galerii Zajezdnia, stanowi nader interesującą i przeprowadzoną z pełną malarską maestrią próbę wyimaginowania uniwersum doświadczenia i pamięci bliskiej Autorce osoby. W tychże jedenastu obrazach namalowanych techniką akrylową na płycie mdf, a powstałych zaledwie w rok czasu (2013), odnajdziemy piktorialną interpretację opowieści babci Artystki, relacji snutych spontanicznie, z lekkością, w intymnej atmosferze domowego zacisza. Audialny zapis owych krótkich, kilkuminutowych narracji, które stały się pretekstem i kanwą dla malarskich rozwiązań, stanowi zatem istotne uzupełnienie obecnej ekspozycji.

Zwiedzając wystawę przygotowaną przez tę niezwykle uzdolnioną malarkę stajemy się niejako świadkami dialogu pomiędzy babcią i wnuczką, rezonowania ich emocjonalnych światów, podobieństwa we wrażliwości; projektując zaś na to wszystko własne odczucia, w rzeczy samej, jako widzowie wprowadzamy sytuację swoistego polilogu. Nie bez powodu zresztą, nawiązując do psychoanalitycznej nomenklatury, używam tu terminu „projekcja”. Warto bowiem odnotować, że ten przestrzenny kontekst pięknie podkreśliła okrągła forma sali wystawienniczej udostępnionej Artystce wcześniej dzięki uprzejmości Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Św. Trójcy w Warszawie. Cylindryczna forma przestrzeni wystawienniczej żywo przywodzi przecież na myśl metaforę Platońskiej jaskini, po której ścianach płynnie prześlizgują się migotliwe cienie i obrazy raz to płonące, raz gasnące, przywoływane przez zwodniczą pamięć.

W obrazach Małgorzaty Gorzelewskiej-Namiota następuje swoista sakralizacja rzeczy zwyczajnych, najpowszedniejszych. Wycinki wspomnień są w pewnym sensie – podobnie jak powieści Wiesława Myśliwskiego, którymi zafascynowana jest Artystka – peanem na cześć zwyczajnej, prostej egzystencji. W tym kontekście, noszą też niewątpliwie ślad inspiracji pod każdym względem wyśmienitym malarstwem Stanisława Baja. W warstwie ikonograficznej rzeczonego cyklu można także doszukać się pewnych aluzji do tajemnej aury wiejskich pejzaży mistrza American scene painting – Andrew Wyetha. Skoro zaś dotykamy wątków amerykańskich – sądzę, że w myśleniu swoim Autorka wystawy zbliża się również ku estetyce Walta Whitmana (skondensowanej niejako w tomie Leaves of Grass z 1855 roku), który nie miał najmniejszej wątpliwości, iż majestat i piękno świata drzemią w każdej jego drobinie. Nade wszystko jednak, obrazy Małgorzaty Gorzelewskiej-Namiota są hołdem złożonym Dobremu Człowiekowi, starszej pani, która radzi swej wnuczce: Trzeba serce pokazać. Tak, Kociuniu...

Prezentowany cykl można – jak deklaruje Artystka w tekście autoreferatu – oglądać i odbierać bez wnikania w warstwę anegdotyczną. Rzeczywiście, mówiąc w przenośni, bez owego sprawczego Logosu są one i tak urokliwe, interesujące już choćby pod względem oryginalnego ukształtowania podobrazi, sposobu traktowania faktury, czy też wysmakowanych, monochromatycznych zestrojów przywodzących na myśl tradycję Courbetowską. Takaż zgaszona, brunatno-szara tonacja pięknie ilustruje jakże dobitnie onegdaj podkreślaną przez naturalistów jedność ożywionego świata, organiczne włączenie istoty ludzkiej w cykle i rytmy przyrody.

Jakkolwiek, ta anegdotyczność właśnie, mocne osadzenie w konkretnych historiach, sprawia że dostrzegamy w omawianych obrazach znacznie więcej ponad popis technicznej maestrii. Bez owej „anegdoty” – programowo odrzucanej przez kolejne fale Awangardy, a szczęśliwie ożywającej w dobie Postmoderny – misterna koronka drzew przypomina jedynie elegancję monochromów Mondriana, czy Kline'a (Ludzie i ludziska); nie znamy uczucia grozy, które winno nas oglądających w tym wypadku przenikać. Bez udziału wyjaśniającego Słowa, w sposób błędny, a przynajmniej „płaski” możemy odczytać znaczenia zapisane w obrazie opatrzonym tytułem Święto Jordanu. To dopiero ukryta za nim narracja zamienia profanum geometrycznego obiektu wypełnionego wodą w sacrum świątecznego przerębla, miejsca, gdzie onegdaj, w mitycznych, lepszych czasach wspólnie modliła się Cerkiew i Kościół, gdzie , jak powiada babcia Artystki – zgoda była...

Z pewnością, na osobną uwagę zasługuje sposób ustrukturowania i rozmieszczenia malarskich podobrazi w Wycinkach wspomnień. Czynność cięcia zawarta pośrednio w tytule wystawy znajduje swój analogon w postaci podobrazi przyciętych na kształt malowanych obiektów (vide zwłaszcza Extra krowa, Ślub, Świadek i Znajduch). Niektórym obrazom towarzyszą również ulotne przedmioty stanowiące wizualną metaforę, istotne dopowiedzenie danej „sceny” – na przykład białe płatki róż rozsypane pod wizerunkiem Zosi, (namalowanym niemal w typie trompe l'oeil). Być może najsilniej uwagę widza przykują Dzieci w szafce, realizacja będąca de facto przedmiotowo-obrazową instalacją, prowokującą wręcz przez swą niezwykłą formę do konkretnego działania. Mnie zaś osobiście najbardziej urzekł Świadek – malarska instalacja, której istotny element stanowi lustro. Odbicie w lustrzanej tafli posiada wspaniałą, bogatą tradycję ikonograficzną, o której jakże zajmująco pisze choćby John Berger w słynnych Sposobach widzenia. Lustro pojawia się już jako atrybut starożytnych bogów, by przeniknąć po wiekach do literatury pięknej (Oko Nabokova), by funkcjonować niekiedy jako subtelny symbol pop-kultury (Autoportret Lichtensteina), by stać się ważnym rekwizytem towarzyszącym pytaniom o tożsamość (akcje Michelangelo Pistoletto). Oczywiście, to tylko nieliczne przykłady... W każdym razie, i w tym wypadku, dopiero opowieść babci Artystki wyjaśni odbiorcy dokładniej kontekst lustra użytego w Świadku.

Ów charakterystyczny sposób formowania podobrazi może przywodzić na myśl szczególnie intensywnie rozwijaną w latach 60. ubiegłego wieku tradycję shaped canvas paintings wywodzącą się jeszcze prawdopodobnie ze sculptural paintings Abrahama Tobiasa (lata 30.), dziś na przykład kontynuowaną w Polsce przez Jana Mioduszewskiego (ur. 1974). Poza „ortodoksyjnym” nurtem shaped canvas paintings – w którym mieszczą się między innymi działania Franka Stelli, Barnetta Newmana, czy Kennetha Nolanda – malarsko-przestrzenne, tudzież  piktorialno-rzeźbiarskie hybrydy pojawiają się w twórczości Roberta Rauschenberga (combine paintings), Jaspera Johnsa (cykl Flag), a w pewnym sensie także w spacjalistycznej formule Lucio Fontany. Są to jednak zbieżności jedynie powierzchowne, by nie rzec – pozorne. O ile bowiem np. kształtowane płótna Stelli (cykle Protractor oraz Irregular Polygons) wpisują się w chłodną, zobiektywizowaną, minimalistyczną tzw. post-painterly abstraction (Clement Greenberg), a nacinane obrazy Fontany wynikają z chęci zunifikowania przestrzeni malarskiej i poza-malarskiej; o tyle w Wycinkach wspomnień Gorzelewskiej-Namiota odejście od zwykłej, prostokątnej formy interpretować można raczej jako manifestację odejścia od dwuwymiaru sfery profanum w stronę wielowymiaru sacrum prywatnej historii. Zerwanie z prostokątną formą, albo przynajmniej jej znaczące naruszenie, traktować można jako odejście ku czemuś, co wymyka się chłodnemu, racjonalnemu opisowi. A taka jest właśnie natura snów o przeszłości.

Nasza pamięć jest stale ewoluującym, hybrydalnym organizmem. Nasze wyobrażenia są w pewnym sensie zatomizowane. Cytowany na wstępie Sartre czyni istotną dystynkcję właśnie pomiędzy postrzeżeniem, a wyobrażeniem, którego poszczególne składniki nie wchodzą w żadne stosunki z resztą świata,[2] nie wikłają się w jarzmo logicznych relacji. Stąd też wystawa dedykowana prywatnej, intymnej pamięci  przyjęła najwłaściwszą z możliwych bo wycinkową, niejako kalejdoskopową, w sposób intrygujący ustrukturowaną w przestrzeni formę. Będzie to z pewnością prawdziwa uczta dla Oka i Ducha.



[1] J.P. Sartre, Wyobrażenie. Fenomenologiczna psychologia wyobraźni, przeł. P. Beylin, PWN, Warszawa 1970,    s. 343.

[2] Tamże, s. 25.

 

 

    Aktualności

    Data dodania
    4 marca 2014