„Musimy nauczyć się żyć w cieniu SARS-CoV-2”

Profesor dr hab. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Katedry Katedry Wirusologii i Immunologii odpowiada na pytania dotyczące aktualnej sytuacji epidemiologicznej, szczepień przeciw COVID-19, fake newsów z nimi związanych oraz możliwych scenariuszy i nietypowego przebiegu kolejnej fali pandemii.

Może na początku, podsumujmy dotychczasową wiedzę o SARS-CoV-2, co już o nim wiemy?

Prof. dr hab. Agnieszka Szuster-Ciesielska: Koronawirus SARS-CoV-2 bardzo dynamicznie się rozprzestrzenia, ponieważ jest wirusem oddechowym. Obecnie występujący wariant Delta jest najbardziej zakaźnym z dotychczasowych i jego transmisja jest szybsza. Koronawirusy są zmienne, a podczas powielania ich materiału genetycznego pojawiają się błędy. Większość zmian jest niekorzystna dla wirusa i uniemożliwia jego dalsze namnażanie. Jednak niektóre nadają mu nowe, lepsze właściwości, dzięki którym koronawirus zyskuje przewagę ewolucyjną, np. szybsza transmisja, lepsze dopasowanie się do receptorów komórkowych czy ucieczka przed odpowiedzią odpornościową gospodarza. Początkowo uważano, że SARS-CoV-2 wywołuje tylko choroby układu oddechowego. Teraz wiemy, że to wirus systemowy, który może atakować różne narządy i powodować poważne objawy chorobowe, utrzymujące się nawet do roku, w postaci tzw. Long COVID. Naukowcy próbują odpowiedzieć na pytanie jak długo trwa odporność, czy osoby, które przechorowały COVID-19 mogą w przyszłości zakazić się ponownie jakimś nowym wariantem i jak tę chorobę przechorują. Opublikowano bardzo ciekawe badania w The Lancet, w których naukowcy stwierdzili, że w przypadku SARS-CoV-2 reinfekcje mogą pojawiać się w czasie od kilku miesięcy do pięciu lat, a najprawdopodobniej już po upływie 1,5 roku. To częściowo pokrywałoby się z tym, co już wiemy o koronawirusach przeziębieniowych. W ich przypadku układ immunologiczny nie buduje wystarczająco długotrwałej odporności, która wygasa po upływie roku. Z tego powodu możliwe są ponowne zakażenia koronawirusami przeziębieniowymi. SARS-CoV-2 należy do tej samej rodziny, stąd powstaje pytanie, czy będzie się zachowywał podobnie jak inni jej przedstawiciele.

Rozpoczął się sezon przeziębieniowy i czas na szczepienia przeciw grypie. U niektórych pokrywają się one z trzecią dawką szczepionki przeciw COVID-19. Czy szczepienie przeciw grypie nie wyklucza szczepienia przeciw COVID-19 i czy można zaszczepić się na oba wirusy w tym samym czasie, czy to bezpieczne?

Szczepienia równoczesne lub podawanie szczepionek poliwalentnych ma miejsce już w dzieciństwie, np. szczepionka MMR przeciwko odrze, śwince i różyczce. W jednym zastrzyku otrzymujemy informację o budowaniu odporności przeciwko tym trzem drobnoustrojom.
Obecnie szczepienie przeciwko COVID-19 i grypie można wykonać w ciągu jednej wizyty u lekarza, np. przyjmując każdy zastrzyk w inne ramię lub w dowolnym przedziale czasowym. Jedna szczepionka nie ma wpływu na drugą. Nasz układ odpornościowy od zarania dziejów jest przyzwyczajony i nastawiony na walkę. Nigdy nie było tak, że koncentrował się na jednym zagrożeniu w sytuacji, kiedy obok czyhały już następne. Musiał więc wykształcić „podzielną uwagę”, aby zabezpieczać organizm równocześnie przed różnymi wirusami, bakteriami i grzybami. Także szczepionki równoczesne lub skierowane przeciw kilku patogenom nie czynią naszemu organizmowi żadnej szkody.

Czy warto ekscytować się wysokim poziomem przeciwciał po szczepionce przeciw COVID-19? Czy ich poziom jest niezależny, tak jak przy szczepieniach np. na wirus HBV, gdzie liczba wysokich przeciwciał nie musi być równoznaczna z poziomem odporności?

Akurat w przypadku WZW B udało się ustalić minimalny poziom przeciwciał, który chroni przed wirusem. Dlatego osoby z grup narażenia, np. lekarze czy pielęgniarki, co kilka lat sprawdzają poziom przeciwciał i jeśli on spadnie poniżej tego progu, następuje doszczepianie. Natomiast w przypadku SARS-CoV-2 do tej pory nie udało się ustalić takiego poziomu. Oczywiście można wykonać oznaczenie ilości przeciwciał dla zaspokojenia własnej ciekawości (czy przeciwciała mamy w ogóle), ale ze względu na brak ustalonych limitów nie dowiemy się, czy ich poziom jest wystarczający. Niedawno ukazała się praca, która jest pierwszym krokiem, mogącym przybliżyć nas do ustalenia tej granicy. Otóż, wykazano w niej, że im większa liczba przeciwciał, tym lepsza ochrona. Być może w przyszłości będą wykonane badania, określające od jakiego poziomu przeciwciał częściej pojawiają się reinfekcje. To z kolei posłuży do wyznaczenia minimalnego progu przeciwciał i być może sugestii w kwestii doszczepienia.

Dlaczego zwraca się uwagę na przeciwciała w przypadku SARS-CoV-2, skoro wiadomo też o istnieniu odpowiedzi komórkowej? Otóż rodzaj dominującej i efektywnej odpowiedzi zależy od wirusa, np. przy eliminacji wirusa odry decydująca jest odpowiedź komórkowa. Z kolei w przypadku SARS-CoV-2 ważne są przeciwciała, które rozpoznają wirusa i wzbudzają mechanizmy, doprowadzające do jego neutralizacji. To nie oznacza jednak, że odpowiedź komórkowa nie ma znaczenia – uczestniczy ona w usuwaniu komórek zainfekowanych wirusem.

Czyli niski poziom przeciwciał nie dowodzi braku odporności?

Oczywiście, że nie. Mamy też odporność komórkową, która jednak nie jest powszechnie badana. Przeciwciała bardzo łatwo sprawdzić, pobiera się krew i w surowicy oznacza stężenie immunoglobulin. Takie badania można wykonać w wielu laboratoriach. Natomiast badanie odporności komórkowej jest znacznie bardziej skomplikowane, bo trzeba wyizolować komórki z krwi, przeprowadzić specjalne testy, do tego potrzebny jest wyszkolony personel, odpowiednia metodyka i sprzęt. To badanie bardzo drogie, kosztuje ok. 800 zł. Dlatego najczęściej oznacza się poziom przeciwciał, żeby sprawdzić, czy dana osoba odpowiedziała na szczepionkę. W tak wielkiej masie ludzi jaka jest na świecie, zawsze znajdą się jednostki, które odpowiedzą inaczej.

Panuje przekonanie, że dzieci nie chorują na COVID-19, że koronawirus ich omija. Z kolei badania, (np. te w USA), pokazują, że pięciokrotnie zwiększyła się liczba hospitalizowanych dzieci. Czy takiego przebiegu możemy również spodziewać się w Polsce?

Dzieci zakażają się koronawirusem i chorują, najczęściej bezobjawowo albo w sposób łagodny. Poprzednie warianty atakowały bardziej osoby dojrzałe i starsze, natomiast teraz wirus ten zwrócił się w stronę młodszych roczników. A im więcej będzie zakażeń u dzieci, tym zwiększy się liczba cięższych przypadków. Analogicznie można odnieść się do szczepień, np. w przeprowadzonych badaniach klinicznych nad szczepionką Astra Zeneca nie ujawniły się zdarzenia zakrzepowe. Później, kiedy szczepionka została podana milionom osób, można było obserwować te niezmiernie rzadkie powikłania. Podobnie jest przy zakażeniach dzieci – im więcej zakażonych, tym większy odsetek z cięższymi powikłaniami. Niedawno w jednym ze szpitali amerykańskich odnotowano 17 proc. wzrost pojawienia się zespołu PIMS, czyli ciężkiego wieloukładowego stanu zapalnego, powiązanego z COVID-19, co też potwierdza tę regułę. Wg Amerykańskiej Akademii Pediatrii, w tygodniu kończącym się 21 października, udział zainfekowanych dzieci w ogólnej liczbie zakażonych wynosił 16,5 proc., co w ostatnich tygodniach oznacza 4 proc. wzrost. Nie do końca prawdą jest też to, że dzieci słabiej transmitują wirusa, bo przechodzą go bezobjawowo. Każdy, niezależnie od objawów, na początku infekcji zakaża tak samo skutecznie.

A jak studenci? Szczepią się, chcą się szczepić?

Oczywiście nie uzyskujemy takich jawnych informacji. Przeprowadziliśmy anonimową ankietę wśród studentów UMCS, z której wynika, że ok. 80 proc. studentów zaszczepiła się. To całkiem niezły wynik.

Można odnieść wrażenie, że ludzie bardziej boją się szczepionki niż wirusa. Z czego to wynika?

Większość osób jest przeświadczona, że wirus SARS-CoV-2 nie jest groźny, ponieważ w 80 proc. kontakt z nim nie doprowadza do rozwoju objawów chorobowych. Mała jest świadomość, że pomimo tego każdy jest narażony na wystąpienie uciążliwych i długotrwałych symptomów, określanych mianem Long COVID („długi COVID”), które dotyczą wielu układów, w tym nerwowego. W przypadku szczepionek słyszę o wielu wątpliwościach – zbyt krótko prowadzone badania, wysoka częstotliwość pojawiania się efektów niepożądanych, niewiarygodny system ich raportowania. Niepokój budzi też sama nazwa szczepionki – genetyczna. Dla osób nieznających podstaw biologii może to oznaczać ingerencję w nasze geny. Pytanie jak zachowają się ludzie, kiedy wejdzie szczepionka tradycyjna, powstała w oparciu o białko koronawirusa. czyli tzw. szczepionka podjednostkowa, podobna do tej przeciw WZW B, która przecież nie wzbudza wątpliwości. Jeśli ta podjednostkowa szczepionka wejdzie na rynek, to czy osoby, które sprzeciwiały się genetycznemu preparatowi, zaszczepią się tradycyjną szczepionką? Wtedy okaże się, czy są one generalnie przeciwni szczepieniom przeciwko COVID-19 czy tylko przeciw szczepionkom genetycznym.

Jak radzić sobie z zalewającymi nas fake newsami dot. COVID-19, jak rozmawiać z antyszczepionkowcami, tymi którzy szerzą fałszywe teorie?


Nie jest to łatwe. Te osoby najczęściej są bardzo głęboko przeświadczone o swoich racjach i trudno dotrzeć do nich naukowo. Co więcej, przeciwnicy szczepień często powołują się na prace naukowe, jednak ich interpretacja pozostawia wiele do życzenia. Ja w takich przypadkach zawsze przywołuję podręczniki biochemii, wirusologii i immunologii, przedstawiające podstawy. Studenci, którzy mają do czynienia z biologią, medycyną i uczestniczyli w wykładach z biochemii, doskonale wiedzą, że te dwa kwasy nie mogą się ze sobą mieszać, że mRNA nie połączy się z DNA. Podobnie szczepionkowy RNA nie przeniknie do naszego jądra, które jest otoczone błoną jądrową. Nie ma takiej możliwości fizycznej. To są podstawowe informacje, które staram się przekazać w prosty sposób. Jest jeszcze inna strona – brak podstawowej wiedzy powoduje, że stajemy się bardziej podatni na manipulację i wzbudzanie strachu. I to właśnie obserwujemy w przestrzeni Internetu.

To tak jakby zjeść tatara, czyli mięso w którym jest mRNA i zamienić się w woła?

Można tak powiedzieć. Niedawno czytałam książkę opisującą ruchy przeciwników szczepień ospy prawdziwej. W XVIII w. wiedza na temat szczepień praktyczne nie istniała. Gdy Edward Jenner wynalazł szczepionkę przeciwko ospie prawdziwej na bazie „żywego” wirusa ospy krowiej, pojawiały się głosy, że po jej podaniu mogą urosnąć ogon, rogi czy kopyta. Aby doprowadzić do eradykacji wirusa ospy prawdziwej, rządy państw musiały wprowadzić radykalna politykę szczepień, wliczając w to surowe kary finansowe, czy nawet groźby więzienia dla uchylających się osób.

Pojawia się też argument, zwłaszcza wśród antyszczepionkowców, że szczepionki przeciwko COVID-19 zostały za szybko wprowadzone, że były mało przebadane.

Rzeczywiście to stały ich argument. Jednak prace nad technologią mRNA i pomysłem jej wdrożenia trwają już od 30 lat. Najpierw prace szły w kierunku wykorzystania RNA i DNA w terapiach genowych i tworzeniu „szczepionek” przeciwnowotworowych. I rzeczywiście, takie terapie są uskuteczniane od jakiegoś czasu z bardzo dobrym efektem. Należy podkreślić, że sama szczepionka genetyczna nie wchodzi w zakres terapii genowej, ta ostatnia polega na włączeniu DNA kodującego brakujące białko do naszego, ludzkiego genomu. W przypadku szczepionek genetycznych nie dochodzi do takiego połączenia.
Największym problemem, jaki pojawił się w trakcie badań, był sposób wprowadzenia mRNA do komórek. Dlaczego? Dlatego, że mRNA jest bardzo delikatną i nietrwałą strukturą, która szybko się rozpada. Np. nasze fizjologiczne mRNA, które tworzą się w komórkach, przeżywają maksymalnie do 2 godzin i ulegają degradacji, już nie mówiąc o tym, że ulegają zniszczeniu w środowisku zewnętrznym. Cały wysiłek naukowców skupił się na opracowaniu sposobu dostarczenia tego mRNA, czego skutkiem było upakowanie go w kropelki tłuszczu, w nanolipidy, które mogły ten fragment kwasu nukleinowego wirusa dostarczyć do komórki. Badania nad tym zostały zapoczątkowane już w roku 2003, kiedy pojawił się pierwszy SARS-CoV, który cechował się wysoką śmiertelnością i łatwo się rozprzestrzeniał. Później nastąpił pewien okres zastoju, bo wirus się wycofał, a naukowcy, zwłaszcza filmy farmaceutyczne, nie uznały dalszych prac badawczych za opłacalne finansowo. Niemniej jednak te wyniki przetrwały i zostały teraz wykorzystane. Szczepionka powstała w ciągu roku, bo była tylko dopracowaniem tej wiedzy, która już istniała. Poza tym nad szczepionką pracowało kilka firm biotechnologicznych równocześnie, które miały niewyczerpane źródło finansów, bo każdy zdawał sobie sprawę, że są to przełomowe badania. Dodatkowo prace przyspieszyły dzięki ochotnikom, którzy bardzo chętnie i tłumnie zgłaszali się do badań klinicznych. To też pokazuje jaki był rozmach i koszt tych badań.

Ile osób powinno się wyszczepić, żebyśmy mogli uzyskać odporność zbiorową?

Po pierwsze, takiej odporności zbiorowej nie da się uzyskać. Możemy mówić tylko o pewnym poziomie ochrony, który daje nam możliwość dobrej kontroli epidemii, szybkiego wyłapywania ognisk zakażeń i sprawnego funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. W tym przypadku mówimy o poziomie ok. 90 proc. Tyle, że ten odsetek stanowią zarówno osoby, które przechorowały COVID-19, czyli miały kontakt z wirusem i w związku z tym mają odporność, jak i te osoby, które się zaszczepiły. Nie jest to takie łatwe do ustalenia, dlatego w Polsce i innych krajach prowadzi się takie ogólnopaństwowe/ogólnonarodowe programy serologiczne. Niedawno ukazał się wynik polskiego programu, który pokazuje, że ok. 30 proc. Polaków miało kontakt z wirusem. Część z tych ozdrowieńców się zaszczepiła, zaszczepiły się też zdrowe osoby. Zatem te trzy grupy, ozdrowieńcy, zaszczepieni ozdrowieńcy oraz zdrowe osoby, które przyjęły szczepionkę powinny stanowić właśnie ten pułap ok. 90 proc.

Obecnie największym problemem jest wariant Delta. Czym on różni się od tych wcześniejszych?

Przede wszystkim jest bardziej zakaźny i szybciej rozwijają się objawy chorobowe, ponieważ ładunek wirusa w górnych drogach oddechowych jest większy. Przy wariancie Delta jedna osoba zakaża od 5 do 7 kolejnych osób. Współczynnik reprodukcji wirusa jest zatem wysoki, nawet wyższy niż w przypadku grypy. Lekarze zaobserwowali, że szybciej dochodzi teraz do rozwoju cięższych objawów niż w przypadku wcześniejszych wariantów. Niestety, na horyzoncie wciąż pojawiają się nowe odmiany wirusa, niektóre z nich, np. A30 wydaje się skutecznie unikać odpowiedzi odpornościowej.

A jakie to są objawy?

 

Ogólne objawy są bardzo podobne, choć początkowe nieco się różnią. O ile przy wariancie Beta pojawiał się charakterystyczny zanik węchu i smaku, to przy Delcie są to objawy przypominające przeziębienie, tj.: katar, kaszel, zapalenie ucha, krtani.

Mamy już IV falę pandemii. Kiedy możemy spodziewać się szczytu zakażeń?

IV fala jest już faktem, właśnie widzimy jej eskalację. Zwłaszcza na terenie Lubelszczyzny i woj. podlaskiego, bo te obszary są najbardziej zagrożone w Polsce. Dlaczego? Są trzy powody. Po pierwsze, mieszkańcy Lubelszczyzny i Podlasia podczas trzeciej fali byli stosunkowo mało poszkodowani, mamy zatem mniej ozdrowieńców, czyli osób, które nabyły odporność. Po drugie, bardzo niskie wskaźniki wyszczepienia. O ile w większych miastach zaszczepionych jest ponad 50 proc. mieszkańców, tak na terenie gmin wskaźnik ten mieści się w większości w przedziale 30-40 proc. A są nawet takie gminy, w których odsetek zaszczepionych nie przekracza 30 proc. I na koniec, obserwujemy brak przestrzegania obowiązujących zaleceń DDM. W zamkniętych przestrzeniach, domach handlowych, sklepach, środkach komunikacji miejskiej można zauważyć gros osób bez maseczek lub noszących je nieprawidłowo. To wszystko razem powoduje szybki wzrost liczby zakażonych.

Ile może potrwać IV fala pandemii? Jaki jest model najbardziej optymistyczny, a jaki najbardziej pesymistyczny, jeśli chodzi o prognozy?

Najbardziej optymistyczny scenariusz to taki, w którym będzie kilka tysięcy zakażeń dziennie, oczywiście ze zróżnicowaniem na regiony. A najbardziej pesymistyczny to ten, w którym możemy spodziewać się nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt przypadków dziennie plus dużej liczby zgonów. Jednak już w tej fali widać efekt szczepień. Do szpitali trafiają przede wszystkim osoby niezaszczepione, często wymagające wspomagania oddychania, tlenoterapii czy respiratorów. Jeśli osoby w pełni zaszczepione zachorują, bo to się zdarza szczególnie w starszych grupach wiekowych z obciążeniem wielochorobowością, to mimo wszystko będą to jednak objawy łagodniejsze niż w przypadku osób niezaszczepionych. Trudno określić do kiedy potrwa czwarta fala. Może przebiegać nietypowo bez wyraźnego, szybkiego spadku, może być wypłaszczona i trwać dłużej. Niektóre prognozy podają, że nawet do marca.

Jakie są najpoważniejsze powikłania po COVID-19?

Mówimy tu o tzw. długim ogonie COVID – Long COVID. Jest to zespół 12 objawów, wśród których najczęściej występują: trudności z oddychaniem, przemęczenie, ból stawów, mięśni, choroby nerek, układu krążenia, ogólnie złe samopoczucie, stany depresyjne, pojawiają się też objawy neuropsychiatryczne - silny lęk, psychoza urojeniowa, problemy z koncentracją, zapominanie słów, zaburzenie orientacji. U kobiet mogą to być dodatkowo problemy z miesiączkowaniem czy bardzo obfite wypadanie włosów. Mogą również pojawić się reakcje autoimmunologiczne. SARS-CoV-2 wpływa także na płodność, zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Wywiera szereg działań związanych z zaburzeniem fizjologii człowieka, ma naprawdę duży potencjał niszczycielski.

Czy dostępne obecnie szczepionki ochronią nas również przez nowymi wersjami koronawirusa?

Pomimo tego, że wszystkie szczepionki zostały zaprojektowane w oparciu o wariant podstawowy wirusa z Wuhan, są one nadal skuteczne wobec nowych wariantów. Prawdą jest jednak, że ich efektywność jest niższa, jeśli chodzi o ochronę przed zachorowaniem, nie mniej jednak z powodzeniem chronią przed ciężkim przebiegiem choroby, hospitalizacją i zgonem. Najlepszym dowodem jest to, że wśród podwójnie/w pełni zaszczepionych osób, jest zdecydowanie mniej hospitalizacji z powodu COVID-19, wywołanej właśnie wariantem Delta. W kontekście niższej skuteczności szczepionek przeciw COVID-19 (60-65 proc. ochrony przed 19 różnymi wariantami koronawirusa), chciałabym zauważyć, że skuteczność bardzo wyczekiwanej i niedawno dopuszczonej szczepionki przeciw malarii nie przekracza 50 proc.

Czy w takim razie możemy spodziewać się sezonowej szczepionki przeciw COVID-19, tak jak tej przeciw grypie?

 

Trwają obecnie prace nad wdrożeniem nowych szczepionek, dostosowanych do aktualnych wariantów. Np. Moderna pracuje nad szczepionką, która ochroni równocześnie przed SARS-CoV-2, grypą i wirusem RS, i w zamyśle ma być to właśnie szczepionka sezonowa.
Opracowywany jest też donosowy sposób podania szczepionki przeciw COVID-19. Ta droga aplikacji zapewni ochronę na terenie błon śluzowych i znacznie zredukuje transmisję wirusa, czyli to, co obserwujemy w przypadku szczepionek domięśniowych.
Czy ten wirus ustąpi, czy zmieni się i czy szczepionki dadzą nam długotrwałą odporność? Już w tej chwili wiadomo, że nie. Nic nie wskazuje na to, aby koronawirus miał zniknąć. Przyjdzie nam raczej nauczyć się razem z nim żyć. Pewną kontrolę zapewnią nam jedynie szczepienia – będzie można szybciej reagować na pojawiające się ogniska epidemiczne bez nadmiernego obciążenia systemu opieki zdrowotnej, tak jak to miało dotychczas miejsce. Pojawiają się badania naukowe, wg których odporność poszczepienna słabnie już po 6-8 miesiącach, stąd też pojawiła się konieczność podania trzeciej dawki. Zapewnia ona gwałtowny powrót odpowiedzi na wysokim poziomie. Ten efekt doskonale widoczny jest obecnie w Izraelu, gdzie notuje się gwałtowny spadek zakażeń u osób w pełni zaszczepionych. Czy preparaty będą podawane, co pół roku? Tego jeszcze nie wiemy. Bardziej optuję za tym, że będzie to szczepionka sezonowa, podawana co roku tak, jak przeciwgrypowa.

Przed nami kolejne pandemie, jak im zapobiec?

Gdyby to było takie proste, to można byłoby przedsięwziąć pewne działania znacznie wcześniej. WHO już od kilku lat prowadzi listę 10 największych zagrożeń dla zdrowia człowieka i przed kilkoma laty na tej liście znalazła się pandemia X, czyli przyszłe zagrożenie, wywołane przez nieznany jeszcze patogen, najprawdopodobniej przenoszony drogą oddechową. SARS-CoV-2 doskonale pasuje do tego scenariusza. Pandemie na pewno będą się pojawiały, bo z jednej strony taka jest natura, zaś z drugiej – mamy działalność człowieka. Wysokie zaludnienie i zagęszczenie naszej planety sprzyja częstszym kontaktom ze zwierzętami jako rezerwuarem wirusów. Człowiek przykłada się też do zmian klimatycznych, które zmieniają zasięgi występowania, np. gryzoni, również posiadających swoje wirusy. Wzrok naukowców szczególnie zwrócony jest w rejony Azji, skąd nadciągały ostatnie pandemie – również grypy ptasiej. Tam powodem licznych kontaktów z dzikimi zwierzętami są upodobania kulinarne, dla zaspokojenia których odławia się łuskowce czy nietoperze.

W celu szacowania przyszłych zagrożeń kilka grup badawczych stale monitoruje środowisko. Są to tzw. łowcy wirusów, którzy docierają do różnych miejsc na świecie, np. do jaskiń z nietoperzami i pobierają materiał badawczy, sprawdzając czy występują tam jakieś nowe wirusy o potencjale pandemicznym. W ciągu ostatnich kilku lat udało się wykryć ponad 2 tys. nowych gatunków koranowirusów nietoperzy, z których wiele było zdolnych do zakażania komórek człowieka w warunkach laboratoryjnych.

Obecna pandemia stanowi dla nas nie tylko lekcję pokory, ale pozwoliła na ustalenie protokołów postępowania w celu złagodzenia jej skutków. Te opracowane i stale doskonalone zasady mogą się jeszcze przydać w przyszłości. Na razie musimy nauczyć się żyć w cieniu SARS-CoV-2.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmowę przeprowadziła Klaudia Olender z Centrum Prasowego UMCS.

    Wszystkie aktualności

    Data dodania
    5 stycznia 2022