Rozmowa z Sabiną Magierską

JESIEŃ UNIWERSYTETU

Rozmowa z Sabiną Magierką - doktorem filozofii UMCS, działaczką "Solidarności" w Lublinie - o szacunku dla sofistów i nauce na manowcach.

Łukasz Marcińczak: Postępująca specjalizacja, a zwłaszcza może technologizacja w nauce, mającej być dziś napędem przemysłu i źródłem kariery, sprawiła, że humanistyka jest, mówiąc w cudzysłowie, nieopłacalna... A współcześni naukowcy nie mają już wewnętrznej potrzeby uczestnictwa w tej perspektywie kulturalnej czy poczucia współodpowiedzialności za kulturę. Między kulturą a nauką pojawił się rozziew. Na ile to jest wina czasów, a na ile samych naukowców?

Sabina Magierska: To jest wina czasów. Ale czas się nami posługuje. Myśmy w tym zresztą maczali palce. Rozbijanie tego rodzaju struktury wspólnotowej, feudalnej, która owocuje dziś kapitalizmem na uniwersytecie, my sami zaczęliśmy pod koniec lat siedemdziesiątych. Robiliśmy to z entuzjazmem, z hasłami demokratyzacji – ale nie globalizacji! – widząc przede wszystkim ogólnospołeczną perspektywę ówczesnych przemian i zupełnie nie podejrzewając, ku czemu to prowadzi w przestrzeni uniwersytetu. (...)

Ł. M.: Zmienia się też zupełnie postać naukowca, dziś to już nie może być oderwany od życia i całkowicie oddany swojej pasji, zwykle roztargniony, erudyta i polihistor, a przecież właśnie takim wyrazistym osobowościom i oryginałom nauka i kultura europejska zawdzięcza swój prestiż. Współczesny naukowiec, większość czasu spędzający na wypełnianiu szczegółowych kwestionariuszy, musi być z jednej strony giętkim urzędnikiem, a z drugiej – sprawnym menadżerem, stając bez przerwy w zawodach o granty i sporządzając bilanse i sprawozdania. Może dlatego jest to dziś zwykle człowiek też bardzo standardowy...

S. M.: Reguły, którym dzisiaj podlega nauka, unifikują czy odbarwiają również współczesnych uczonych. Profesor to była kiedyś osoba bardzo zindywidualizowana, wyrazista i przez to barwna. Natomiast teraz to jest rzeczywiście dość standardowa postać – chyba że człowiek miałby możliwość falsyfikacji takiego oglądu w kontaktach prywatnych, ale tych na uniwersytecie jest coraz mniej. (...)

Ł. M.: Na frontonie UMCS-u przez pół wieku wisiało hasło: „Nauka w służbie ludu”, zdjęto je, w czyjej służbie – Pani zdaniem – nauka znajduje się obecnie?
S. M.: Służba jest też pojęciem skompromitowanym, nawet służba zdrowia niechętnie już używa tego słowa – jest serwis zamiast służby: serwis poznawczy albo edukacyjny. Myślę zresztą, że to hasło służby od początku nie było traktowane z całą powagą, ale wtedy może przez mniejszość – dzisiaj już wszyscy by się go wypierali. (...)

Ł. M.: Żyjemy rzeczywiście w czasach trywializowania wszystkiego, a więc także źródło tych przemian, o których Pani mówi, widzi się chętnie w drogich kotletach na stołówce albo w podniesieniu cen mięsa. O co naprawdę chodziło?

S. M.: Kotlet to oczywiście symbol. Gęstość atmosfery Gierkowskiej bardzo długo narastała i doszła do takiego momentu, który w marksizmie jest formułowany w ten sposób, że dół już nie może tak dłużej żyć, a góra już tak nie chce. Ekonomia miała w tym swój udział. Być może wpływ miało też brutalne potraktowanie robotników w 1976 roku. Sama zresztą uważałam – i mówiłam to na „masówkach” – że partia musi przystąpić do „Solidarności”, musi ją zrozumieć, bo nie wyobrażam sobie partii robotniczej, która obraca się przeciwko robotnikom.

Więcej w: Łukasz Marcińczak, "Świat trzeba przekręcić. Rozmowy o imponderabiliach", Lublin: Norbertinum, 2013, s. 161-200.