Rozmowa z prof. Moniką Adamczyk-Garbowską

Rozmowa z profesor Moniką Adamczyk-Garbowską, literaturoznawczynią, tłumacząca z jidysz między innymi Isaaca Bashevisa Singera, która oburzyła miłośników Kubusia Puchatka.

Monika Adamczyk-Garbowska: (...) Studiując na anglistyce, zainteresowałam się postmodernizmem i na III roku zamierzałam pisać pracę magisterską o najnowszej eksperymentalnej prozie amerykańskiej – między innymi na temat niezwykle wtedy popularnego Johna Bartha, którego później tłumaczyłam. I miałam już tę pracę pisać, kiedy otrzymałam list od pewnej Angielki żydowskiego pochodzenia. To była odpowiedź na ogłoszenie zamieszczone przeze mnie w angielskim magazynie młodzieżowym, w rubryce Penfriends, gdzie szuka się znajomych, z którymi można będzie wymieniać listy. Po pro-stu szukałam kontaktu z językiem. Ta Angielka napisała, że chciałaby korespondować z kimś z Polski, ponieważ jej ulubionym kompozytorem jest Chopin, a ulubionym polskim pisarzem – Isaac Bashevis Singer.

 

Łukasz Marcińczak: Coś podobnego...

M.A-G.: Pewnie zainteresowało ją to, że byłam z Lublina, a ona znała już The Magician of Lublin i pytała mnie, co sądzę o jego twórczości.

Ł.M.: Wtedy Pani zupełnie nieznanej?

Pierwszy raz usłyszałam o tym nazwisku. Ale to był rok 1977, kiedy Singer, tak jak większość tematów żydowskich, był jeszcze obłożony cenzurą. Później się dowiedziałam, że do tego czasu przemycono jedynie krótkie opowiadanie Singera w „Tygodniku Powszechnym” i w piśmie „Ameryka”, wydawanym przez ambasadę amerykańską. Nie zna-łam tego pisarza, ale pobiegłam do biblioteki KUL-owskiej, gdzie znalazłam kilka jego książek w języku angielskim, między innymi Szatana w Goraju i Dwór. To była dla mnie rewelacja, ale i szok. Bo czytałam o swoich rodzinnych okolicach, gdzie mieszkali jacyś Żydzi, o których nic nie wiedziałam. To mnie tak zafascynowało, że od razu chciałam Singera tłumaczyć. Jednak od początku wydało mi się, że ten tekst brzmi dziwnie w języku angielskim, czułam w nim sztuczność. Była taka kolizja między tym opisywanym światem a warstwą językową, zbyt współczesną. Kiedy zaczęłam to dla próby przekładać, od razu napotkałam trudności, jak pewne rzeczy odwzorować w polszczyźnie, nie mówiąc już o problemach z oddaniem różnych terminów żydowskich. Wówczas nie było gdzie pójść, żeby kupić albo pożyczyć leksykon judaistyczny. Nie wiedziałam, co to jest Pesach albo czym jest Purim – nie było gdzie tego szukać.

(…)

Ł. M.: Gdyby zsumować Pani fascynacje, z jednej strony literaturę amerykańską, a z drugiej, świat kultury żydowskiej, to otrzymamy w wyniku Nowy Jork, bo to jakiś sprawdzian na to, co Pani robi, bo nie idzie Pani wyraźnie w żadną z tych stron, ale stale to łączy, a że to jest naturalne i tak ma być, dowodzi wyraźna predylekcja do Nowego Jorku. Nawet na ścianie w Pani gabinecie wisi (poza Singerem) reprodukcja obrazu przedstawiającego Central Park...
M. A-G..: Rzeczywiście, Nowy Jork to moje ulubione miasto na świecie. Najpierw je znałam z literatury, ale gdy tam pojechałam po raz pierwszy w roku 1981 na jeden dzień, to poczułam się tak jak w domu. Gdybym miała szansę na życie alternatywne, to chciałabym je spędzić w Nowym Jorku. Przy czym moje pierwsze wyobrażenia na temat Nowego Jorku absolutnie nie były żydowskie, bo dotyczyły lektury jeszcze ze szkoły średniej, to był New York Trumana Capote’a i słynnego Śniadania u Tiffany’ego; gdzie pojawiają się drabinki przeciwpożarowe na zewnątrz budynku, tak charakterystyczne dla tego miasta – w jednej z takich kamienic bohaterka wynajmuje mieszkanie. Tak więc opisy rzeczywistości nowojorskiej lat tuż powojennych znałam z literatury amerykańskiej, a nie żydowskiej. Ale po raz drugi pojechałam tam już z bagażem żydowskim.

Ł. M.: Bo Przeznaczenie kazało się Pani urodzić w Lublinie...
M. A.-G.: Ale też ze względów praktycznych Nowy Jork okazał się konieczny, żebym mogła poznać żydowską rzeczywistość Lublina, bo kiedy się tym zainteresowałam, nie było możliwości studiowania jidysz w Polsce – pierwsza możliwość nadarzyła się dzięki stypendium w Stanach. Ciekawe znowu, że niektórzy ludzie, których tam poznawałam, żywo przypominali postacie Singerowskich bohaterów, tam też toczy się akcja wielu utworów Singera, a samo mieszkanie pisarza znajdowało się przy 86 Ulicy. Zatem gdybym nie poznała tamtejszych źródeł i języka, którego nauczyłam się w Nowym Jorku, trudno byłoby mi prowadzić badania w Lublinie nad księgami pamięci, które dotyczą między innym regionu Lubelszczyzny. Można powiedzieć, że moja droga do tutejszej rzeczywistości musiała prowadzić przez język angielski i przez Nowy Jork. W Nowym Jorku zobaczyłam po raz pierwszy napisy w języku jidysz, prasę żydowską, pierwszych chasydów widziałam na Brooklynie – wszystko, co przed wojną było w Polsce.

Na spacerze z Henrykiem Grynbergiem i ks. Romualdem Jakubem Wekslerem-Waszkinelem, Lublin, styczeń 2005 (fot. Monika Szabłowska-Zaremba).


Za: Lublin odkryłam w Nowym Jorku. Rozmowa z profesor Moniką Adamczyk-Garbowską o odkrywaniu Ameryki w Lublinie, w: Łukasz Marcińczak, „Świat trzeba przekręcić. Rozmowy o imponderabiliach", Lublin: Norbertinum, 2013, s. 99-127.